Projekty Domów
Co kształtuje architekta
09.12.2022
Co kształtuje architekta
fotografie: Leszek Kalandyk

Architekt to bardzo specyficzny zawód, z jednej strony twórczy, z drugiej mocno ulokowany w technice. Wymaga szerokiej wiedzy z zakresu budownictwa, artystycznych zdolności i kreatywnego umysłu oraz umiejętności przekuwania ulotnych myśli i odczuć na skonstruowaną rzeczywistość. Suma tych warunkujących się kompetencji, jak również życiowych doświadczeń wpływa na manifestację osobowości wyrażaną w dziełach. Czasami jednak, dość przewrotnie, wpływ na eksperiencję mają wątki, których nie umieścilibyśmy na pierwszym planie historii sylwetki twórcy, a które zdecydowanie odciskały piętno w profesjonalnym rozwoju. I o tym właśnie, jakie zdarzenia były podstawą i jakie nie do końca oczywiste fakty determinowały jego zawodową drogę, opowie nam dzisiejszy rozmówca.


Dzień dobry.

Witam serdecznie.


Każdy twórca, bez względu na to, w którym aktualnie znajduje się miejscu, ma swoje wspomnienia i doświadczenia wpływające na jego zawodową tożsamość. Chcemy zatem zaprosić Pana do podzielenia się z czytelnikami DOM JEDNORODZINNY PROJEKT&REALIZACJA informacjami o  kilku epizodach, które były znaczącą inspiracją w wyznaczaniu architektonicznej drogi.

Wiele takich wydarzeń przychodzi mi do głowy, ale jednym z bardzo wczesnych i  niezwykle ważnych jednocześnie, była nauka w  technikum budowlanym im. Towarnickiego w  Rzeszowie. Ten fragment mojego edukacyjnego życia trwał  5 lat, więc można go nazwać epizodem dość rozbudowanym o  znaczeniu zdecydowanie fundamentalnym.

Szkoła średnia nie zawsze determinuje dalsze losy zawodowe. Nawet bardzo często spotykamy przypadki całkowitej zmiany tendencji wyborów, co w  tej akurat było tak wyjątkowego, że z  taką estymą Pan ją wspomina?

Fakt, tak się zdarza. Zresztą nasz jeden kolega też został lekarzem  — ginekologiem. Jednak poza nim, wszyscy ukończyli studia związane z różną formą budownictwa.


Wszyscy?

Tak, nie było nikogo z  48 osób w  naszej klasie, kto z  sukcesem nie kontynuowałby nauki na studiach. Mówiąc o tym zmierzam do  zaznaczenia rangi i  niezmiernie wysokiego poziomu nauczania. Od  samego początku, gdy powstał pomysł kształcenia kadr w  zawodach budowlanych w  tym regionie, absolwenci technikum odgrywali przodującą rolę w  tych dziedzinach, a  cała kadra nauczycielska miała wobec nas bardzo duże wymagania, stosując bardzo wszechstronny program. Do  tej szkoły dostawali się tylko najlepsi, a jej ukończenie było gwarantem szybkiego zatrudnienia lub kontynuowania edukacji. Zresztą do  dziś należy ona do  najlepszych w  kraju. Ja osobiście czułem w  tym ducha Bauhausu, którego idee twórców związane z  funkcją  łączenia sztuki, architektury i przemysłu są mi bardzo bliskie.


Ale Bauhaus był szkołą artystyczną, której piętno mocno odbiło się w designie...

I  w  rozwoju modernizmu, którego założenia do  dziś stosuję w  swoich projektach. Mam tu jednak na  myśli bardziej poruszanie przez nich kwestii związanych z  formą kształcenia. Odejściem od klasycznego podejścia artystycznego i  podkreśleniem znaczenia znajomości podstaw rzemiosła. Na  zapewnienie adeptom różnych dziedzin wszechstronnego wykształcenia, również w  oparciu o  rozwój przemysłu i  wykorzystaniu znajomości techniki w  pracy twórczej. Artysta, rzemieślnik, architekt czy inżynier — w Bauhausie te role wzajemnie się uzupełniały. Dziś mało kto wie, że nawet sama nazwa Bauhaus ma swoje korzenie w  „Bauhütte”  —  średniowiecznej organizacji budowlanej, zrzeszającej murarzy, kamieniarzy, cieśli, szklarzy i  innych rzemieślników w  celu realizacji dużych przedsięwzięć budowlanych. Wszyscy działali wspólnie, często poznając nawzajem swoje rzemiosła. Taki powrót do źródeł był obszernie realizowany w  moim technikum.  I  właśnie ta wiedza, którą tam zdobyłem, w  dużej mierze uformowała mnie jako profesjonalistę...


Czyli gruntowne poznanie zasad budownictwa?

Dokładnie, ale nie tylko zasad. To jest wiedza teoretyczna, oczywiście niezmiernie ważna, jednak w  moim technikum odbywaliśmy szereg praktyk, poznając dzięki nim tajniki przemysłu. Pogłębiona wiedza z  zakresu konstrukcji, robót budowlanych, zastosowania materiałów, to była nasza codzienność. Ślusarstwo, spawanie elektryczne i  gazowe, stolarstwo, kucie  — te prace musieliśmy umieć wykonać. Z  wszystkich przedmiotów aż  18 było zawodowych. Mieliśmy też prace na budowach, z obowiązkiem prowadzenia dziennika budowy, bardzo sensowne praktyki w  WSK w  Rzeszowie, czy wyjazdowe w Mostostalu Warszawa w Rudnej nad  Sanem. Podczas jednej z  takich praktyk uczestniczyłem w wykonywaniu ogromnej,  42 metrowej kratownicy dla zakładów cukierniczych w Iranie. To była bardzo trudna konstrukcja wymagająca zastosowania najnowszej myśli technologicznej. Robiliśmy też z  metalu haki do  mocowania rur wodnych. Mało tego, jako uczniowie technikum, zdobywaliśmy doświadczenie na Politechnice Rzeszowskiej, prowadząc badania laboratoryjne nad  wytrzymałością stali, za  pomocą mikrometru badaliśmy wewnętrzne i  zewnętrzne wymiary metalu, itp. Tak więc moją specjalizację — konstrukcje stalowe w budownictwie, poznałem bardzo gruntownie. Najważniejsze jednak było to, że ta wiedza, która już wtedy była na poziomie studiów wyższych, pozwoliła mi jako architektowi, lepiej poznać możliwości zastosowania materiałów w  budynkach. Nie jest bowiem sztuką wykreować coś, co może i  będzie zachwycało swoim wizerunkiem ale nie będzie ani trwałe, ani funkcjonalne. Klienci powierzając nam zaprojektowanie budynku ufają, że otrzymają produkt, który będzie można spokojnie wcielić w  życie. Z  perspektywy czasu oceniam, że był to niedościgniony wzór szkoły. Takiego kształcenia dziś już nie ma, chociaż obserwując rynek, z  satysfakcją odnotowuję powolny, ale jednak rozwój szkół, nawet tych zawodowych, których absolwenci stają się dobrymi rzemieślnikami.


No tak, odpowiednio wykształconych fachowców faktycznie dziś nam nieco brakuje. Rozumiem, że z taką podstawą naturalną konsekwencją było kontynuowanie nauki na studiach technicznych. Jednak architektura owszem, zawiera myśl inżynierską ale dotyczy kształtowania przestrzeni w  dużo szerszym rozumieniu tych słów. Co Pana skłoniło do  decyzji studiowania na tym kierunku?

Chociaż budownictwo samo w  sobie niezwykle mnie interesowało, podobnie jak ogólnie rzecz ujmując urbanistyka, to jednak dopiero  łączenie materiałów w  spójną kompozycję, piękno geometrii, cała złożoność i  porządkowanie procesu projektowego, personalizacja i  plastyka budynków a  także towarzysząca temu działaniu pewna tajemnica sfery duchowej zawsze mnie fascynowała. Stąd wybór mój padł na Politechnikę Krakowską, Wydział Architektury. W 1975 roku z powodzeniem zdałem egzaminy i..... nie zostałem przyjęty.


Poważnie?

Tak. W  owym czasie nie było tak jak obecnie procentowo liczonych punktów, które decydują o  miejscu na  liście. Egzamin można było zdać, nawet z  bardzo dobrym wynikiem ale przyjmowano losowo i  koniec. Pomocne mogło być jeszcze tzw. pochodzenie robotniczo-chłopskie. Niestety jako dziecko inżyniera nie mogłem na to liczyć. Ale wspominam o tym dlatego, że ten fakt również miał wpływ na  moje dalsze zawodowe losy. A przy okazji jest doskonałym przykładem altruistycznych działań, które na  szczęście jeszcze w  naszej ludzkiej naturze całkowicie nie zanikły. W  sumie swoją bytność na  uczelni zawdzięczam bezinteresownej podpowiedzi architektki z  Rzeszowa, Pani Elżbiety Furmanek, która dostrzegła w  mojej osobie potencjał na  dobrego architekta i  zaproponowała bym został wolnym słuchaczem.


Pan nie wiedział o takiej możliwości?

Nikt nas specjalnie o tym nie informował. Złożyłem więc aplikację i pod koniec wakacji zostałem uczestnikiem wszelkich zajęć na 1 roku studiów. Szczerze mówiąc było to pewne wyzwanie, gdyż taka forma zdobywania wiedzy wiązała się z  dużym ryzykiem. Musiałem przez  2 semestry zaliczać wszelkie przedmioty i  zdać 9 egzaminów bez prawa do jakiejkolwiek poprawki. Tu nie było miejsca na chociażby minimalne potknięcie, którego mogli doświadczyć „normalni“ uczestnicy. Nie miałem prawa do  indeksu i  żadnej gwarancji pozytywnej decyzji o  zaliczeniu mnie w  poczet studentów. Na  szczęście wszystko przebiegło zgodnie z  planem, zdałem wszystkie egzaminy i  bez straty roku mogłem już w  następnych semestrach naukę na  politechnice kontynuować. Jednak może właśnie los tak chciał, gdyż w  wyniku tych zdarzeń zamiast sprzątaczem zostałem niejako konserwatorem zabytków. 


Hmm cóż za  kompilacja: student  — architekt — konserwator i jeszcze osoba sprzątająca. Chyba nie bardzo rozumiem ten wątek.

To oczywiście żart. Wytłumaczenie go jest bardzo proste. Przed  pierwszym rokiem studiów mieliśmy obowiązkowe, miesięczne praktyki studenckie, związane z  prowadzeniem różnych prac. Ja miałem podczas wakacji sprzątać akademiki w  Rzeszowie. Skoro jednak nie było pewnie czy będę mógł w  ogóle studiować i  czy jako wolnego słuchacza one również mnie obowiązują, to uznałem te działania za  stratę czasu. Zaraz na  początku semestru okazało się, że jednak każdy takie praktyki musiał odbyć. I  wtedy zdarzyła się wyjątkowa historia. Wybitny akademicki nauczyciel, specjalista od  historii sztuki, dyrektor Instytutu Historii Architektury i  Konserwacji Politechniki Krakowskiej, architekt, profesor Józef Frazik zakomunikował, że ma dla mnie miejsce na praktyce, z tym że już w trakcie roku akademickiego. Dla ścisłości — bardziej wezwał mnie i  zaanonsował ten fakt tonem nie znoszącym sprzeciwu i  nie przyjmującym jakiejkolwiek odmowy. Choć właściwie można sobie zadać pytanie, czy znalazłby się taki, który z  tej szansy by nie skorzystał. Była ona bowiem wyjątkowa a  możliwość prowadzenia tychże prac zdarzała się raz na 100 lat!