Architekt to bardzo specyficzny zawód, z jednej strony twórczy, z drugiej mocno ulokowany w technice. Wymaga szerokiej wiedzy z zakresu budownictwa, artystycznych zdolności i kreatywnego umysłu oraz umiejętności przekuwania ulotnych myśli i odczuć na skonstruowaną rzeczywistość. Suma tych warunkujących się kompetencji, jak również życiowych doświadczeń wpływa na manifestację osobowości wyrażaną w dziełach. Czasami jednak, dość przewrotnie, wpływ na eksperiencję mają wątki, których nie umieścilibyśmy na pierwszym planie historii sylwetki twórcy, a które zdecydowanie odciskały piętno w profesjonalnym rozwoju. I o tym właśnie, jakie zdarzenia były podstawą i jakie nie do końca oczywiste fakty determinowały jego zawodową drogę, opowie nam dzisiejszy rozmówca.
Dzień dobry.
Witam serdecznie.
Każdy twórca, bez względu na to, w którym
aktualnie znajduje się miejscu, ma swoje
wspomnienia i doświadczenia wpływające
na jego zawodową tożsamość. Chcemy zatem zaprosić Pana do podzielenia się z czytelnikami DOM JEDNORODZINNY PROJEKT&REALIZACJA informacjami o kilku
epizodach, które były znaczącą inspiracją
w wyznaczaniu architektonicznej drogi.
Wiele takich wydarzeń przychodzi mi do głowy, ale jednym z bardzo wczesnych i niezwykle ważnych jednocześnie, była nauka w technikum budowlanym im. Towarnickiego w Rzeszowie. Ten fragment mojego edukacyjnego życia trwał 5 lat, więc można go nazwać epizodem dość rozbudowanym o znaczeniu zdecydowanie fundamentalnym.
Szkoła średnia nie zawsze determinuje dalsze losy zawodowe. Nawet bardzo często spotykamy przypadki całkowitej zmiany tendencji wyborów, co w tej akurat było tak wyjątkowego, że z taką estymą Pan ją wspomina?
Fakt, tak się zdarza. Zresztą nasz jeden kolega też został lekarzem — ginekologiem. Jednak poza nim, wszyscy ukończyli studia związane z różną formą budownictwa.
Wszyscy?
Tak, nie było nikogo z 48 osób w naszej klasie, kto z sukcesem nie kontynuowałby nauki na studiach. Mówiąc o tym zmierzam do zaznaczenia rangi i niezmiernie wysokiego poziomu nauczania. Od samego początku, gdy powstał pomysł kształcenia kadr w zawodach budowlanych w tym regionie, absolwenci technikum odgrywali przodującą rolę w tych dziedzinach, a cała kadra nauczycielska miała wobec nas bardzo duże wymagania, stosując bardzo wszechstronny program. Do tej szkoły dostawali się tylko najlepsi, a jej ukończenie było gwarantem szybkiego zatrudnienia lub kontynuowania edukacji. Zresztą do dziś należy ona do najlepszych w kraju. Ja osobiście czułem w tym ducha Bauhausu, którego idee twórców związane z funkcją łączenia sztuki, architektury i przemysłu są mi bardzo bliskie.
Ale Bauhaus był szkołą artystyczną, której
piętno mocno odbiło się w designie...
I w rozwoju modernizmu, którego założenia do dziś stosuję w swoich projektach. Mam tu jednak na myśli bardziej poruszanie przez nich kwestii związanych z formą kształcenia. Odejściem od klasycznego podejścia artystycznego i podkreśleniem znaczenia znajomości podstaw rzemiosła. Na zapewnienie adeptom różnych dziedzin wszechstronnego wykształcenia, również w oparciu o rozwój przemysłu i wykorzystaniu znajomości techniki w pracy twórczej. Artysta, rzemieślnik, architekt czy inżynier — w Bauhausie te role wzajemnie się uzupełniały. Dziś mało kto wie, że nawet sama nazwa Bauhaus ma swoje korzenie w „Bauhütte” — średniowiecznej organizacji budowlanej, zrzeszającej murarzy, kamieniarzy, cieśli, szklarzy i innych rzemieślników w celu realizacji dużych przedsięwzięć budowlanych. Wszyscy działali wspólnie, często poznając nawzajem swoje rzemiosła. Taki powrót do źródeł był obszernie realizowany w moim technikum. I właśnie ta wiedza, którą tam zdobyłem, w dużej mierze uformowała mnie jako profesjonalistę...
Czyli gruntowne poznanie zasad budownictwa?
Dokładnie, ale nie tylko zasad. To jest wiedza teoretyczna, oczywiście niezmiernie ważna, jednak w moim technikum odbywaliśmy szereg praktyk, poznając dzięki nim tajniki przemysłu. Pogłębiona wiedza z zakresu konstrukcji, robót budowlanych, zastosowania materiałów, to była nasza codzienność. Ślusarstwo, spawanie elektryczne i gazowe, stolarstwo, kucie — te prace musieliśmy umieć wykonać. Z wszystkich przedmiotów aż 18 było zawodowych. Mieliśmy też prace na budowach, z obowiązkiem prowadzenia dziennika budowy, bardzo sensowne praktyki w WSK w Rzeszowie, czy wyjazdowe w Mostostalu Warszawa w Rudnej nad Sanem. Podczas jednej z takich praktyk uczestniczyłem w wykonywaniu ogromnej, 42 metrowej kratownicy dla zakładów cukierniczych w Iranie. To była bardzo trudna konstrukcja wymagająca zastosowania najnowszej myśli technologicznej. Robiliśmy też z metalu haki do mocowania rur wodnych. Mało tego, jako uczniowie technikum, zdobywaliśmy doświadczenie na Politechnice Rzeszowskiej, prowadząc badania laboratoryjne nad wytrzymałością stali, za pomocą mikrometru badaliśmy wewnętrzne i zewnętrzne wymiary metalu, itp. Tak więc moją specjalizację — konstrukcje stalowe w budownictwie, poznałem bardzo gruntownie. Najważniejsze jednak było to, że ta wiedza, która już wtedy była na poziomie studiów wyższych, pozwoliła mi jako architektowi, lepiej poznać możliwości zastosowania materiałów w budynkach. Nie jest bowiem sztuką wykreować coś, co może i będzie zachwycało swoim wizerunkiem ale nie będzie ani trwałe, ani funkcjonalne. Klienci powierzając nam zaprojektowanie budynku ufają, że otrzymają produkt, który będzie można spokojnie wcielić w życie. Z perspektywy czasu oceniam, że był to niedościgniony wzór szkoły. Takiego kształcenia dziś już nie ma, chociaż obserwując rynek, z satysfakcją odnotowuję powolny, ale jednak rozwój szkół, nawet tych zawodowych, których absolwenci stają się dobrymi rzemieślnikami.
No tak, odpowiednio wykształconych fachowców faktycznie dziś nam nieco brakuje. Rozumiem, że z taką podstawą naturalną konsekwencją było kontynuowanie nauki na studiach technicznych. Jednak architektura owszem, zawiera myśl inżynierską ale dotyczy kształtowania przestrzeni w dużo szerszym rozumieniu tych słów. Co Pana skłoniło do decyzji studiowania na tym kierunku?
Chociaż budownictwo samo w sobie niezwykle mnie interesowało, podobnie jak ogólnie rzecz ujmując urbanistyka, to jednak dopiero łączenie materiałów w spójną kompozycję, piękno geometrii, cała złożoność i porządkowanie procesu projektowego, personalizacja i plastyka budynków a także towarzysząca temu działaniu pewna tajemnica sfery duchowej zawsze mnie fascynowała. Stąd wybór mój padł na Politechnikę Krakowską, Wydział Architektury. W 1975 roku z powodzeniem zdałem egzaminy i..... nie zostałem przyjęty.
Poważnie?
Tak. W owym czasie nie było tak jak obecnie procentowo liczonych punktów, które decydują o miejscu na liście. Egzamin można było zdać, nawet z bardzo dobrym wynikiem ale przyjmowano losowo i koniec. Pomocne mogło być jeszcze tzw. pochodzenie robotniczo-chłopskie. Niestety jako dziecko inżyniera nie mogłem na to liczyć. Ale wspominam o tym dlatego, że ten fakt również miał wpływ na moje dalsze zawodowe losy. A przy okazji jest doskonałym przykładem altruistycznych działań, które na szczęście jeszcze w naszej ludzkiej naturze całkowicie nie zanikły. W sumie swoją bytność na uczelni zawdzięczam bezinteresownej podpowiedzi architektki z Rzeszowa, Pani Elżbiety Furmanek, która dostrzegła w mojej osobie potencjał na dobrego architekta i zaproponowała bym został wolnym słuchaczem.
Pan nie wiedział o takiej możliwości?
Nikt nas specjalnie o tym nie informował. Złożyłem więc aplikację i pod koniec wakacji zostałem uczestnikiem wszelkich zajęć na 1 roku studiów. Szczerze mówiąc było to pewne wyzwanie, gdyż taka forma zdobywania wiedzy wiązała się z dużym ryzykiem. Musiałem przez 2 semestry zaliczać wszelkie przedmioty i zdać 9 egzaminów bez prawa do jakiejkolwiek poprawki. Tu nie było miejsca na chociażby minimalne potknięcie, którego mogli doświadczyć „normalni“ uczestnicy. Nie miałem prawa do indeksu i żadnej gwarancji pozytywnej decyzji o zaliczeniu mnie w poczet studentów. Na szczęście wszystko przebiegło zgodnie z planem, zdałem wszystkie egzaminy i bez straty roku mogłem już w następnych semestrach naukę na politechnice kontynuować. Jednak może właśnie los tak chciał, gdyż w wyniku tych zdarzeń zamiast sprzątaczem zostałem niejako konserwatorem zabytków.
Hmm cóż za kompilacja: student — architekt — konserwator i jeszcze osoba sprzątająca. Chyba nie bardzo rozumiem ten wątek.
To oczywiście żart. Wytłumaczenie go jest bardzo proste. Przed pierwszym rokiem studiów mieliśmy obowiązkowe, miesięczne praktyki studenckie, związane z prowadzeniem różnych prac. Ja miałem podczas wakacji sprzątać akademiki w Rzeszowie. Skoro jednak nie było pewnie czy będę mógł w ogóle studiować i czy jako wolnego słuchacza one również mnie obowiązują, to uznałem te działania za stratę czasu. Zaraz na początku semestru okazało się, że jednak każdy takie praktyki musiał odbyć. I wtedy zdarzyła się wyjątkowa historia. Wybitny akademicki nauczyciel, specjalista od historii sztuki, dyrektor Instytutu Historii Architektury i Konserwacji Politechniki Krakowskiej, architekt, profesor Józef Frazik zakomunikował, że ma dla mnie miejsce na praktyce, z tym że już w trakcie roku akademickiego. Dla ścisłości — bardziej wezwał mnie i zaanonsował ten fakt tonem nie znoszącym sprzeciwu i nie przyjmującym jakiejkolwiek odmowy. Choć właściwie można sobie zadać pytanie, czy znalazłby się taki, który z tej szansy by nie skorzystał. Była ona bowiem wyjątkowa a możliwość prowadzenia tychże prac zdarzała się raz na 100 lat!
Wyrażam zgodę na umieszczenie i przetwarzanie swoich danych teleadresowych w celach marketingowych przez firmę LK & PROJEKT S.z o. o. zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych - Dz. U. nr 133/97, poz. 883 z późniejszymi zmianami. Dane te będą wykorzystywane wyłącznie przez firmę LK & PROJEKT S.z o. o.. Oświadczam, że zapoznałem się z regulaminem sklepu internetowego lk-projekt.pl i akceptuję jego warunki. Informujemy, że każdy Klient ma prawo wglądu do swoich danych, ich poprawiania, zarządzania, zaprzestania przetwarzania oraz zażądania ich usunięcia, a także odwołania zgody na przetwarzanie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne, ale brak zgody uniemożliwia realizację zamówienia.