tekst: Jolanta Juszczak
fotografie: Leszek Kalandyk
Szkoła Krakowska była bez wątpienia pierwszą w Polsce szerzej znaną
grupą architektów tworzącą spójne środowisko autorskie, połączone
wspólnymi ideami twórczymi, preferowanymi stylami i – last, but not
least – obszarem najintensywniejszej
działalności. Takie nazwiska jak Tadeusz Stryjeński, Franciszek Mączyński, Józef Sare, czy Adolf Szyszko-
-Bohusz na trwałe weszły do historii
polskiej sztuki. Nieco mniej znanym
przedstawicielem Szkoły Krakowskiej był Ludwik Wojtyczko, którego
nazwisko rzadko jest wymieniane
jednym tchem z najsłynniejszymi jej
reprezentantami. Chyba niezasłużenie, gdyż był to jeden z tych wybitnych architektów, który może nie
pozostawił po sobie jakiegoś konkretnego opus magnum, ale został
autorem szeregu inspirujących dziel,
które widuje się na co dzień i które przez sam fakt swojego istnienia
skutecznie kształtują od pokoleń
zarówno przestrzeń miast, jak i gust
odbiorców.
Secesja po młodopolsku
Życiorys Ludwika Wojtyczki nie odznaczał się szczególną oryginalnością na tle
współczesnych mu architektów polskich.
Urodzony w 1874 i wcześnie osierocony
przez ojca, wybór drogi życiowej oraz
przygotowanie do niej zawdzięczał przychylności i zamożności ojczyma – znanego krakowskiego kupca i przedsiębiorcy
Józefa Oleńskiego. Jeszcze jako stosunkowo młody człowiek Wojtyczko ukończył krakowską Wyższą Szkołę Przemysłową i zyskał uprawnienia majstra oraz
inżyniera budowlanego, a następnie odbył studia na Akademii Sztuk Pięknych.
Już w 1905 świeżo upieczony architekt,
po praktykach u czołowych przedstawicieli tej sztuki w Krakowie, stał się właścicielem własnej firmy budowlanej. Wyborowi tej drogi pozostał wierny do końca
życia, choć fakt, że musiał dzielić czas
między projektowanie a zarządzanie
„interesem” zapewne wpłynęło na to,
że nie zostawił po sobie jako architekt
spuścizny tak bogatej, jak wielu jego rówieśników i współpracowników. Z drugiej strony, jak ponoć sam mawiał: jako
budowlaniec nigdy nie musiał kłócić się
o szczegóły z projektantem, a jako architekt nie musiał narzekać na wykonawcę…
Przełom XIX i XX wieku w Krakowie
był okresem wielkiego fermentu artystycznego na wielu polach, związanego
z szeroko pojętymi ideami Młodej Polski.
Nowe idee nie ominęły oczywiście i środowiska architektonicznego. W 1901
roku powstało Towarzystwo Polska
Sztuka Stosowana, pod nieformalnym
przewodnictwem Stanisława Wyspiańskiego, Jerzego Warchałowskiego i Stanisława Witkiewicza, które miało na celu
upowszechnienie idei nowej estetyki
w epoce modernistycznej. Wojtyczko
z entuzjazmem zaangażował się w jego
działalność, widząc w tym szansę także
na własny rozwój zawodowy. Zaowocowało to jego pierwszymi istotnymi realizacjami – wystrojem części wnętrz Teatru Starego i apartamentów prezydenta
Krakowa. Aranżacja wnętrz pozostała
zresztą potem jedną z najważniejszych
gałęzi jego działalności i na tym polu odnosił największe profesjonalne sukcesy.
Mało który architekt ma szansę zacząć
karierę od budynku, który prawdopodobnie widział – choć niekoniecznie świadomie – każdy człowiek w Polsce. Ludwik Wojtyczko dostał taką szansę i z niej
skorzystał – w 1906 odniósł zwycięstwo
w konkursie na przebudowę średniowiecznej kamienicy na Placu Mariacki 9
w Krakowie, stojącej w odległości kilkudziesięciu metrów od kościoła Mariackiego i widocznej na praktycznie każdym
jego zdjęciu. Przebudowa – a właściwie
wyburzenie i odbudowa od początku –
sfinansowana była przez bogatego kupca
krakowskiego Celestyna Czynciela. Wojtyczko, projektując na jego zlecenie elewację budynku, zdecydował się na swój
własny styl, po części inspirowany ideami secesji i nadchodzącego modernizmu, a po części podpatrzony u słynnego
Teodora Talowskiego, którego w tamtym
okresie był wielkim admiratorem. Dom
łączył w sobie zarówno nowoczesność,
symbolizowaną przez wielkie okna wystawowe sklepów w parterze, z nawiązującą do renesansowej zabudowy Rynku attyką, a przy tym został ozdobiony
specyficzną dla Wojtyczki dekoracją
z motywami nawiązującymi do Podhala.
Realizacja budynku, ze względu na jego
prestiżową lokalizację, była przedmiotem wielkiego zainteresowania opinii
publicznej, której ostateczny osąd nie
był jednoznaczny. Krytykowano przede
wszystkim „obcą” dla kontekstu nowoczesną formę, doceniając zarazem jakość profesjonalną projektu. Dziś, gdy patrzymy na ten budynek, może trochę trudno
zrozumieć, dlaczego wywoływał takie
kontrowersje, ale pamiętajmy, że w konserwatywnym Krakowie były to jeszcze
czasy pani Anieli Dulskiej… Tak czy inaczej, ten wielki debiut architektoniczny
spowodował, że Ludwik Wojtyczko zaczął być zauważanym i cenionym twórcą,
co przekładało się także na inne aspekty
jego życia. Krakowski Rynek Główny
pozostał dla niego miejscem w pewnym
sensie szczęśliwym – samodzielnie lub
wraz ze swoim długoletnim współpracownikiem Kazimierzem Wyczyńskim,
Wojtyczko ma „na koncie” zawodowym
aż sześć realizacji w tym najważniejszym
miejscu miasta (a może i kraju), w tym restaurację najstarszego znanego budynku przyrynkowego – Kamienicy Szarej
(Rynek Główny 6), przebudowę Pałacu
Spiskiego (w którym architekt prowadził
swoje biuro aż do 1939 roku) oraz prestiżowy budynek Banku Przemysłowego,
wzniesiony w latach 1911-1913 i pełniący swoją funkcję do dzisiaj. W wieku niewiele ponad 30 lat został wykładowcą
Wyższej Szkoły Przemysłowej – i pracy
dydaktycznej ze studentami pozostał potem wierny niemal do końca życia – oraz
objął redakcję w prestiżowym miesięczniku „Architekt”.
Wojtyczko chodził jako projektant
swoimi drogami i jego pierwsze dzieła
trudno pomylić z realizacjami innych
architektów. Z okresu przed I wojną światową najbardziej chyba charakterystycznym tego przykładem jest
budynek zakładu witraży przy Al. Krasińskiego 23 w Krakowie, który do dziś
pełni swoją oryginalną rolę. Nie da się
go wręcz zaklasyfikować do konkretnej
kategorii estetycznej – łączy w sobie
zarówno schyłkową już wtedy nieco
secesję z wielkimi przeszkleniami charakterystycznymi dla epoki modernistycznej, a wszystko to wzbogacone
wieloma świadomie historyzującymi detalami. Inna ważna realizacja Wojtyczki
z tamtego etapu, czyli pawilon wystawowy przy Oleandrach, niestety nie
zachował się do dziś, ale plany i ikonografia pozwalają widzieć w nim wpływy
nowych prądów estetycznych, którym
Wojtyczko poddał się niedługo później.
Wybuch wojny przeszkodził też realizacji zwycięskiego projektu Wojtyczki
i Wyczyńskiego w konkursie na nowy
budynek Uniwersytetu Jana Kazimierza
we Lwowie, w przypadku którego autorom udało się sprawnie połączyć funkcjonalność wnętrz z monumentalną, historyzującą formą opartą na wzorcach
klasycznych.
Dworki po swojsku
Odzyskanie niepodległości przez Polskę,
zbiegło się z końcem służby wojskowej
Ludwika Wojtyczki (był zmobilizowany w 1914 roku jako oficer inżynieryjny
do armii Austro-Węgierskiej). Ubogie
powojenne lata nie rozpieszczały ani
architektów, ani przedsiębiorców budowlanych, stąd w tamtym okresie Wojtyczko podejmował się nie tylko wielkich
projektów, ale i zleceń w rodzaju aranżacji wnętrz mieszkalnych dla swoich
znajomych, czy projektowaniu oraz wykonywaniu gablot reklamowych, a nawet
nagrobków… Renoma Wojtyczki była
jednak na tyle duża, że stosunkowo szybko odnaleźli się i nowi zleceniodawcy.
Okres lat dwudziestych ubiegłego wieku był dla polskiej architektury czasem
poszukiwania nowych form wyrazu.
Odzyskanie niepodległości i związane
z tym oczywiste emocje oraz ambicje
skłaniały ku opracowaniu własnego,
narodowego stylu estetycznego, który łączyłby nowoczesność z tradycjami.
Czas ten w zakresie sztuki architektoniczno-budowlanej często nazywa się
stylem „dworkowym” lub „swojskim”,
bo też i właśnie architektura dworków
szlacheckich została uznana za najlepiej oddającą ducha tradycji. Wojtyczko nie byłby oczywiście sobą, gdyby nie
odnalazł się i w tej nowej estetyce. Już
jego pierwsze realizacje z tamtych lat –
budynki przemysłowo-biurowe firm Hartwig i Polpharma przy ul. Długiej 72
oraz budynek banku i giełdy przy ul. Mikołajskiej 32 – pozwalają zauważyć, że
twórca zaczął odchodzić od dominujących wcześniej w jego dziełach prądów
secesyjnych i historyzujących, stawiając
na eksperymenty formalne z nowym
„narodowym” stylem. Ambitny projekt
konkursowy na rozbudowę tymczasowej
siedziby Sejmu w Warszawie wprawdzie
nie zyskał uznania, ale właśnie na lata
dwudzieste przypada bardzo ważny
dla dorobku Wojtyczki moment, jakim
było nawiązanie współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim, na zlecenie,
którego w 1923-1925 zrealizował przebudowę budynku biurowego przy ul.
Władysława Łokietka 1 na luksusowy
dom mieszkalny dla profesorów uczelni.
Oczywiste ograniczenia, jakie wynikały
z konieczności dostosowania już częściowo zrealizowanego budynku do nowej celów nie pozwoliły architektowi
na szerokie rozwinięcie skrzydeł, ale
istniejący do dziś budynek łączy w jednym wszystkie charakterystyczne cechy
„dworkowego” stylu epoki z interesującymi rozwiązaniami funkcjonalnymi.
Współpraca z UJ była na tyle dobrze
oceniona przez zleceniodawcę, że Wojtyczko otrzymał zadanie zaprojektowania typowych domów mieszkalnych
do realizacji planowanego wówczas
osiedla profesorskiego. Do jego realizacji wprawdzie nie doszło z uwagi na trudności finansowe, ale Uniwersytet bardzo
chętnie zlecał Ludwikowi Wojtyczce kolejne prace, w tym tak prestiżowe jak
renowacja pomieszczeń Collegium Maius, czy „szklany pałac” niestety nie zachowanej do dziś palmiarni w ogrodzie
botanicznym.
Wypada może w tym momencie wyjaśnić, skąd w tytule ów Śląsk, towarzyszący Szkole Krakowskiej. W 1923,
czyli w dwa lata po formalnym powrocie Górnego Śląska do Polski, rozpisano
konkurs architektoniczny na zespół budynków urzędu wojewódzkiego i Sejmu
tej autonomicznej prowincji państwa.
Zainteresowanie środowiska architektonicznego było oczywiście ogromne,
z uwagi na skalę planowanych budowli
(faktycznie, zrealizowany potem zespół
był największym kubaturowo budynkiem w całym okresie istnienia II RP), jak
i swoistą szansę przejścia do historii –
budowle te miały z jednej strony polemizować estetycznie z dominującą na Śląsku architekturą „pruską”, a z drugiej
stać się wizytówką polskiego państwa
na jego kresach. Na konkurs nadesłano
aż 67 prac i było pewnym zaskoczeniem,
że jego zwycięzcą został krakowski architekt Kazimierz Wyczyński – ceniony
za kompetencje i solidność, ale w sumie
nie mający w swoim dorobku szczególnie prestiżowych dzieł. Smutna kolej
losu sprawiła, że wkrótce po ogłoszeniu
wyników konkursu w 1924 Wyczyński
zmarł, a jego dzieło – zresztą zgodnie
z wolą zmarłego – podjąć musiał jego
współpracownik i przyjaciel Ludwik
Wojtyczko. Wywiązał się z tego zadania
nienagannie. Trzymając się ścisłe projektu oryginalnego, nasycił go swoją myślą estetyczną, szczególnie w zakresie
wystroju wnętrz, nawiązującym do monumentalnej architektury pałaców barokowych, a zarazem do współczesnej
epoki modernizmu. Realizacja budynków zakończyła się w 1929, a autorów
honorowano specjalną tablicą pamiątkową. W tak oto niezwykły sposób Ludwik
Wojtyczko dziś jest często pamiętany
właśnie jako twórca gmachu Sejmu Śląskiego, którego nawet nie był oryginalnym projektantem…
Art déco i funkcjonalizm
po krakowsku
Nadchodziło nowe, a pierwszym tego
symptomem była stopniowa rezygnacja
architektów z „dworkowej” swojskości na rzecz święcącego coraz większe
triumfy na świecie stylu modernistycznego. Ludwik Wojtyczko zdążył jeszcze
zaprojektować i zrealizować „po dawnemu” kościół w Ciężkowicach pod Jaworznem (1928-1930), co jednak wynikało
głównie z estetycznych upodobań inwestora, gdyż sam twórca projektował już
wówczas inaczej.
Współpraca z Uniwersytetem Jagiellońskim, mimo rezygnacji z budowy osiedli
akademickich, układała się na tyle dobrze, że Wojtyczko w 1924 roku otrzymał zlecenie na budowę kolejnego domu
mieszkalnego dla profesury. Zlokalizowany przy Placu Inwalidów, czyli w żywiołowo rozbudowującej się wówczas
dzielnicy Krowodrza, stał się ów budynek
pierwszym dziełem Wojtyczki, w którym
ewidentnie zrywał z dotychczasowymi
tradycjami. Jeszcze elewację zdobią ryzality i wykusze – ale już dach jest płaski,
już więcej na fasadzie szkła niż muru i już
w środku kursuje winda pasażerska… Szacowny inwestor był zachwycony, a samo
czytanie ówczesnej listy lokatorów – Estreicher, Godlewski, Maydell, Dąbrowski… – jest niczym fragment podręcznika
akademickiej historii miasta. Architekt
zdecydowanie poszedł za ciosem i w 1929,
przy realizacji kolejnego domu dla profesorów UJ, przy niedalekiej ul. Łobzowskiej
postawił na czysty już niemal funkcjonalizm, gdzie przeszkolony front przypomina raczej amerykańskie drapacze chmur
niż stary, mieszczański Kraków. Z racji
nietypowej kolorystyki i wykończenia
elewacji płytkami ceramicznymi, dom był
co prawda krytykowany przez wieku krakowian – posuwano się wręcz do niezbyt
przystojnych określeń w rodzaju „trupiarni”, czy „krematorium” – jednak kolejne
generacje mieszkańców zgodnie wyrażają
się o swoim budynku z entuzjazmem, a to
w końcu najważniejsze…
Przełom lat dwudziestych i trzydziestych był okresem dalszej współpracy
Ludwika Wojtyczki z inwestorami ze Śląska, zachęconymi jego renomą zyskaną
przy okazji realizacji najważniejszego
budynku województwa. Wprawdzie
projekty konkursowe ratusza w Chorzowie (1927) i Muzeum Śląskiego (1930)
nie odniosły sukcesu, to z tego etapu
twórczości pochodzi najbardziej chyba charakterystyczne dzieło Wojtyczki
utrzymane w stylu modernistycznym,
czyli dom mieszkalny Zakładów Azotowych w Chorzowie. Wojtyczko był też
projektantem krakowskiej siedziby Towarzystwa Obrony Kresów Zachodnich,
znanej powszechnie jako „Dom Śląski”
przy ul. Królewskiej w Krakowie, która
jednak wskutek licznych późniejszych
przeróbek i remontów w znacznej mierze utraciła swoje walory architektoniczne.
Czas biegł nieubłaganie, znaczony także
tragediami, jak śmierć ukochanej żony
Olgi, po której – oraz po zamążpójściu
obu córek – Wojtyczko skupił się bardziej
na pracy dydaktycznej i wykonywaniu
zleceń budowlanych niż na twórczości
stricte architektonicznej. Zdążył jeszcze
opracować projekt renowacji kamienicy
przy ul. Sławkowskiej, do której przeprowadził się z dawnego rodzinnego
mieszkania. Z 1936 roku pochodzi jedna
z jego najciekawszych realizacji, posadowiona na trudnej, pochyłej działce, willa
Śmiechowskiego przy ul. Św. Bronisławy 23a, znana bez wątpienia każdemu,
kto choć raz w życiu odbywał spacer na
Kopiec Kościuszki. Po wybuchu wojny,
Wojtyczko – dobrze znany Niemcom ze
względu na swoje zaangażowanie zawodowe w rozbudowę miast śląskich – cudem tylko uniknął tragicznego losu po
aresztowaniu, niemniej jego biuro Niemcy
splądrowali, niszcząc wiele archiwalnych
projektów i innych prac. Po 1945 roku architekt przez pewien czas kontynuował
jeszcze działalność zawodową i wykładowczą, jednak pogarszające się zdrowie
zmusiło go do przejścia na emeryturę.
Zmarł w 1950 roku i został pochowany
na Cmentarzu Rakowickim.
W krótkim artykule nie sposób przypomnieć wszystkich dzieł jego bohatera –
choćby niezliczonych prac konserwatorskich w zabytkowych kamienicach
i kościołach, projektów wnętrz, nowatorskiego planu regulacji miasta Krakowa z 1910, willi Lewalskiej przy ul. Krupniczej, znanej krakowianom bardziej
jako siedziba konsulatu austriackiego.
Ludwik Wojtyczko nie był z pewnością
architektem genialnym, ale na pewno
bardzo dobrym i solidnym. Szkoda tylko,
że mało kto kojarzy jego osobę z konkretnymi dziełami, choć i tak jest ważne,
że każdy mieszkaniec Krakowa te dzieła
zna, widząc je nieraz codziennie i że są
one dla niego oczywistymi, często cenionymi za estetykę fragmentami krajobrazu miasta. A to chyba dla każdego
architekta powinno być najważniejsze.